Polak potrafi

Kaflarnia Wiktora Polaka powstała ponad 70 lat temu. Wszechobecny pył nadaje jej wnętrzu klimat niemal metafizyczny.

Jest późne popołudnie. Po wielu godzinach podróży docieramy do Nowego Targu. Przy jednej z bocznych uliczek znajdujemy duży drewniany dom, a tuż obok kaflarnię Wiktora Polaka.

Tradycje kaflarskie w rodzinie państwa Polaków i losy samej wytwórni to temat na długą rozmowę...Gospodarz wita nas od progu. Zasiadamy do oświetlonego bursztynową lampą stołu, na którym już czeka herbata z sokiem malinowym. W powietrzu unosi się zapach domowego ciasta, podanego na pięknej, ręcznie malowanej ceramice, i dźwięki muzyki klasycznej – to córka pana Wiktora, Jaśmina, ćwiczy koncert fortepianowy. Nasz wzrok przyciąga duża, kaflowa kuchnia. Piece znajdują się tu w każdym pokoju…

Wiktor Polak z kaflami związany jest „od zawsze”. Wytwórnię założył jego dziadek, Edward, ponad 70 lat temu. Mimo tradycji rodzinnych, pan Wiktor – zapalony podróżnik i kierowca rajdowy – przez lata nie interesował się kaflarnią. Ciepło i piękno pieca kaflowego tkwiło jednak w jego podświadomości i zaważyło w końcu na wyborze drogi życiowej. – Pamiętam z dzieciństwa powroty ze szkoły do domu – wspomina pan Wiktor. – Biegliśmy prosto do pieca, by sprawdzić, czy jest jeszcze ciepły, tak jak dziś dzieci spieszą się do telewizji czy komputera. Ogień sprawiał, że w domu panowała bardzo szczególna atmosfera. Myślę, że posiadanie pieca wpłynęło też na wybór kierunku studiów – dlatego wybrałem ceramikę, a nie bankowość.

Pan Wiktor nie uważa się za artystę. – Cały mój artyzm to to, że uzyskuję kolory – przyznaje skromnie. To jednak wzbogacenie kolorystyki wyrobów stanowiło poważny problem kaflarni, która przez wiele lat była w stanie produkować jedynie trzy barwy glazury: jasny i ciemny brąz oraz – z wielkimi problemami – zieleń. Opracowanie bogatszej kolorystyki zajęło parę lat. – Przez pół roku Instytut Szkła i Ceramiki bezskutecznie usiłował przygotować glazurę dla potrzeb kaflarni. W końcu powiedziano mi, że teoretycznie w tej temperaturze, w której wypalam kafle, nie powinno być to możliwe i poradzono, bym – mając opracowaną technologicznie polewę i czerep – po prostu tego się trzymał – opowiada pan Wiktor.

Dziś w kaflarni Wiktora Polaka powstają wyroby o najróżniejszych barwach i odcieniach, z których każda objęta jest tajemnicą. – Wpadliśmy na kilka takich pomysłów, w które nikt by nie uwierzył – przyznaje z dumą artysta.

Za szczególne osiągnięcie uważa też umiejętność wyrabiania kafli o dowolnym, w tym również dużym, formacie. – Nowoczesne firmy nie mają pieców, w których mogłyby wypalać duże kafle w jednym kawałku. Niemcy tną i w genialny sposób sklejają kafle, nie jest to jednak jedna forma. Pod tym względem moja kaflarnia jest wyjątkowa.

Poza bardzo niewielką grupą kafli wytwarzanych na starych maszynach, wszystkie wyrabiane są ręcznie. – Wierzę, że z czasem wyroby ręczne będą cenione u nas tak, jak za granicą. Przecież są na nich odciski palców – przekonuje pan Wiktor. W jego kaflarni piece, w których wykonuje się wypał, nie posiadają termometrów, kafle wypalane są więc w temperaturze kontrolowanej jedynie wprawnym okiem artysty. By efekt był zadawalający, niezbędne są lata doświadczeń i ogromna intuicja, zwłaszcza że w górach warunki atmosferyczne, a więc i ilość tlenu w piecu, są szczególnie zmienne. Różnice temperatur nie pozwalają na stosowanie nowoczesnych systemów malowania na kaflu. W kaflarni pana Polaka powstają więc kafle z motywami myśliwskimi i scenami wiejskimi wyrabiane metodą tradycyjną. Na życzenie klienta na kafle przenoszone też bywają dziecięce rysunki. – Kilka lat temu – opowiada artysta – jeden z klientów zażyczył sobie, by na jego piecu znalazła się kopia rysunku jego córki. Uznałem to za świetny pomysł. Ludzie wieszają sobie przecież dziecięce obrazki na ścianach… Dlaczego nie mieć czegoś takiego na kaflu? Po latach zleceniodawca powrócił do nas, bo przenosząc się do nowego domu, nie chciał zrezygnować z pieca z dziecięcym malunkiem córki, która jest już pewnie podlotkiem.

Pan Wiktor ma szczęście do szczególnych ludzi. Współpracuje ze świetnymi architektami i zdunami, którzy o tym zawodzie marzyli od dziecka. Każdy z nich dba, by piec, nad którym pracują, dał klientowi satysfakcję i stał się czymś szczególnym. Dlatego zleceniodawcy uczestniczą w pracy nad projektem i w czasie jego realizacji. Płacą też dokładnie tylko za tę ilość kafli, którą zużyją, i która często poważnie różni się od tej w zamówieniu. Ci, którzy trafiają do kaflarni pana Wiktora znają na ogół jego produkty, a większość z nich ma zdroworozsądkowe podejście do pieniędzy. – Kiedyś moimi kaflami zainteresował się starszy, skromnie wyglądający człowiek – wspomina pan Wiktor. – Uprzedziłem go o kosztach postawienia pieca, a on mi na to: „Gazdo, ja już tyle lat chodzę po świecie, że ino chciałbym umrzeć przy pięknej rzeczy.” Bardzo mi się to spodobało.

Kafle z Nowego Targu trafiają i do skromnych domów, i do rezydencji. Wielu spośród klientów pana Wiktora to ludzie „ze świecznika”. Część kafli służy poza granicami kraju – w Niemczech i Austrii, gdzie ma on swoich „stałych”, powracających klientów. Wydaje się też, że rodzinna tradycja ma szansę na kontynuację – dorasta kolejne, „genetycznie obciążone” zamiłowaniami plastycznymi, pokolenie państwa Polaków, które z kaflem – jak i z muzyką – poczyna sobie całkiem śmiało…

Agnieszka Krysa