Piecowy kombajn
Chciałoby się „po amerykańsku” wykrzyknąć – to działa! I faktycznie, zbudowaliśmy ten wynalazek. Stało się to dzięki pomysłowości i odwadze do eksperymentowania pewnego życzliwego małżeństwa, ludzi otwartych i młodych duchem – im też ten artykuł ośmielam się dedykować. Ale mniejsza o przydługie, „oscarowe” wstępy… Jak to się stało, że taki piec powstał?
Zaczęło się od zwykłego telefonu. Rozmowa trwała z dwadzieścia minut, w czasie których dowiedziałem się, że okoliczni zdunowie mówili, że się nie da. Więc dobrze, dlaczego nie, zbudować można. Oryginalny piecowy kombajn miał stanąć w drewnianym, wiekowym już domu. Budulcem miały być kafle. Najprościej rzecz ujmując, piec kaflowy na dole w kuchni miał zasilać cztery piece na górze. Prawda, że proste? Pozornie tak, ale o działaniu czy też nie działaniu całości decyduje dużo ważnych szczegółów i postaram się rzecz całą opisać. Zacznijmy od dołu – piec na dole, w kuchni, nie był, bo też i nie mógł być, zwykłym piecem kaflowym. Po pierwsze: kuchnia ta była centralnym miejscem wypoczynkowego domu nad jeziorem, gdzie suszą się zioła, gospodarz wieczorem pyka fajkę (a jakże!), garnki stukają pokrywkami, a spod pokrywek unoszą się cudne zapachy. Już samo to czynić musiało piec innym, niezwykłym. Druga sprawa to to, że piec kuchenny miał mieć wkomponowany też pieco-kominek z szybą żaroodporną, prócz tego jeszcze piekarnik i piec chlebowy. Już z tych założeń wychodzi nam niezły piecowy „kombajn”. Trzecia sprawa: żeby zasilić te nasze konstrukcje, trzeba mieć większą moc paleniska niż zwykła kuchnia, bo doliczywszy straty ciepła po drodze, to trzeba mieć moc przewidywaną powyżej dziesięciu kilowatów. Ale tu wracamy do punktu drugiego: chcemy mieć palenisko z szybą żaroodporną, dające możliwość obserwowania ognia, a więc z założenia większego niż zwykle. Czyli tutaj jest ta możliwość – palenisko jest szerokie, głębokie, wielkości wkładu do kominka – sprawa załatwiona, budujemy.
Na początku trzeba było wszystko jeszcze raz wymierzyć, ustawić rządek kafli „na sucho” na podłodze i po raz dziesiąty pomyśleć. Pośpiech przy budowaniu pieca nigdy nie jest wskazany, wręcz przeciwnie – zabroniony! Do poziomu paleniska buduje się piec tak samo jak zwykły piec kaflowy, czyli używając gliny zmieszanej z piaskiem w proporcji 1:2, 1:3 albo też gotowej zaprawy szamotowej w workach po 25 kg. Trzeba to robić powoli, aby zaprawa zdążyła wyschnąć. Z tego też powodu nie można stawiać więcej niż dwa, trzy rządki kafli dziennie. Kiedy już doszliśmy do paleniska głównego (a obok było też i kuchenne, ale ono nas teraz nie interesuje), trzeba je było zrobić inaczej niż zwykle. Przede wszystkim musiało mieć grubsze ścianki, przystosowane do dłuższego palenia. Wykonane zostały z cegły ułożonej „na płask”, czyli mającej dwanaście centymetrów grubości, nie licząc kafli z ich wypełnieniem. Taka grubość ścianki była zachowana do wysokości metra nad paleniskiem, potem stopniowo się zwężała, wraz z przewidywanym spadkiem temperatury. Niejako przy okazji został też zamontowany nad paleniskiem solidny, grubościenny żeliwny piekarnik, omywany przez gorące spaliny z paleniska, z tym, że jest to opcja, nie zaś konieczność. Nad tym piekarnikiem spaliny zbierały się w jeden kanał, którym przechodziły przez sufit (strop) na wyższe piętro. I tu „gwóźdź programu”. Ponieważ trzeba było ogrzać cztery pomieszczenia, więc trzeba było zbudować cztery pseudo-piece kaflowe. Tak też się stało: spaliny z pieca zbudowanego poniżej rozdzielały się i były kierowane za pomocą zamykanych i otwieranych klap (szybrów) do odpowiednich pomieszczeń. W danym pomieszczeniu (pokoju) spaliny wpływały do wyglądającej jak piec kaflowy ścianki, gdzie oddawały ciepło, po czym szły już do komina. Tak więc w każdym z czterech pomieszczeń na górze zbudowaliśmy bezdrzwiczkowy kaflowy pseudo-piec zasilany spalinami z dołu. Tutaj zaś mała dygresja: nie może to być ot taka sobie pusta ścianka z kafli, nic z tych rzeczy. Tutaj też musiał być zastosowany układ kanałów, podobnie jak w zwykłym piecu, z tym, że nieco zmodyfikowany, a to z tego powodu, że pozostało już nie za wiele długości komina. Z tych względów należało zastosować, akurat w tym przypadku, tylko dwa kanały, aby niepotrzebnie nie zdławić ciągu. Tak też się stało, w każdym pseudo-piecu na górze spaliny wpływały od dołu, szły pierwszym kanałem do góry, potem drugim opadały w dół i wchodziły do komina. Całość była sterowana klapami zasuwowymi (szybrami). Po około pół godziny od rozpalenia na dole, ścianki kaflowe na górze zaczynały być już lekko ciepłe, po godzinie już było nieźle, a po następnej pół godzinie były już nawet gorące. Całość miała zaoszczędzić uciążliwego wchodzenia po schodach z koszami drewna i ciągłego podkładania do pieca to tu, to tam – po prostu pali się na dole, nieco więcej, ale też nie tyle, co w pięciu piecach na raz. Reasumując: układ działa, grzeje jak należy i nie jest, wbrew pozorom, zbyt trudny do zbudowania. Zatem zachęcam do upowszechnienia.
Małe postscriptum: życie dopisało dalszą część historii, gdyż po roku w tym samym domu, ale po jego drugiej stronie, w drugim mieszkaniu, było nam dane zbudować podobny piec. Przy okazji dowiedziałem się, jak się sprawdził w zimie poprzedni – a ponieważ się sprawdził, więc skutkiem tego była budowa następnego. Tutaj różnicą były dużo większe drzwiczki z szybą od wkładu kominkowego, okładzina z kamieni polnych i dodatkowo jeszcze wmontowana tak zwana cegiełka wodna, ogrzewająca na wyższych piętrach trzy grzejniki, no i oczywiście piętro wyżej ten nasz pseudo-piec zasilany spalinami z dołu.
mgr Arkadiusz Szewczyk
[email protected]