Jak budowałem kominek „na telefon”?

Ciągle byś siedział na tym swoim „fejsie”, wyrzuca mi żona w przerwach na reklamy jej ulubionych seriali. Jak ludzie żyli kiedyś bez środków komunikacji elektronicznej, bez tego pożeracza czasu, jakim jest Facebook? Zastanawiam się czasem, chociaż sam pamiętam czasy, gdy na wesela przychodził specjalny telegrafista z papierową wersją telegramu z naklejonymi paskami tekstu dosłownie jak w westernach z dzikiego zachodu.

Mimo że jestem „dinożałem”, jak mawiał mój wtedy trzyletni syn, dzisiaj obnoszę się z iPadem, gdzie mam fotki swoich realizacji. Na aktualności straciło powiedzenie: Za siódmą górą, za siódmą rzeką…, bo w naszych czasach to całkiem niedaleko.

Rozpoznanie terenu

Na telefoniczne zaproszenie zaprzyjaźnionej pani projektant z Olsztyna pojechałem na Mazury. Po przekroczeniu bramy Warmii, zacząłem się coraz bardziej „zatapiać” w odgłosy żurawi, w nieskończone odcienie zieleni, wodę trochę pomarszczoną wiatrem i pustkę. Tylko tablice „działki sprzedam” świadczyły o potencjale do zagospodarowania.

A oto i uroczy domek w Szelągówce, wykonany z drewna, kryty strzechą, zaraz skojarzył mi się z wikingami…, ale dlaczego z Wikingami? Stoi sobie w tak spokojnej okolicy, że nawet materiałów budowlanych nie chowają do środka, zresztą po co, skoro w budynku nie ma jeszcze drzwi. Wpisujący się znakomicie w „ogólną dekorację terenu” wielki biały pies prowadzi uśmiechniętą, młodziutką, pełną energii panią inwestor (Boże, jak ja mam z nią rozmawiać o poważnych tematach, skoro ona jest młodsza od mojej córki?). Okazuje się, że pani Dorota jest już po „budowlanych przejściach”, zna zatem podstawowe pojęcia z budownictwa, takie jak: „Tu mi nie skończyli, szkoda że mnie tu nie było, bo bym nie pozwoliła, dopiero później się dowiedziałam. A przysięgali się, że dotrzymają terminu”.

Po przedstawieniu komputerowej wizualizacji projektu przez panią inwestor i jej standardowemu pytaniu: na kiedy mi pan to zrobi?, przystąpiłem do ustalenia… co muszą zrobić budowlańcy, zanim ja tu będę mógł w ogóle wejść. Pogadaliśmy, pogadaliśmy (pani inwestor musiała jechać 1400 km do domu), dowiedziałem się, że „reszta na telefon”.

Zdalne sterowanie

Pani Dorota była w stanie zdalnie kierować budową poprzez swoją „zaufaną rękę i oko” w postaci pani Agaty, która zjawiała się… Nie, to nie było „zjawianie się”, to był „desant marines”. Wpadała i zanim cokolwiek człowiek powiedział, ona robiła szybką focię i przesyłała hen, daleko do kraju „marznącej syrenki”. Na moją nieśmiałą uwagę, żeby pozwoliła nam choć trochę ogarnąć plac budowy, odpowiadała pytaniem: Pan zabrania mi fotografować dla mojej szefowej? Po czym retorycznie sama sobie odpowiadała: Przecież to ona mi za to płaci.

Wielki Brat – patrzy

Kontakt telefoniczny z panią Dorotą polegał na przepytywaniu mnie szczegółowo z tego, co zrobiłem i co zamierzam zrobić, i to w bardzo wielu kwestiach (dobrze, że w oddalonej o 16 km Biedronce jest ograniczona ilość gotowych dań obiadowych, bo pewnie i to by ze mną ustalała). Przykładowa rozmowa wyglądała tak:
– Bardzo bym chciała taki wkład i żeby Pan mógł dorobić takie romantyczne „rameczki”.– Ależ Szanowna Pani, po co dorabiać rameczki, jeśli można kupić od razu gotowy wkład z romantycznymi rameczkami i tymi malutkimi szybkami, które tak się Pani podobają?
– A w Polsce są takie rzeczy? (tu dostaje odpowiedni link „z przekleństwem” – zaraz wyjaśnię, drogi czytelniku, o co chodzi).
– Dla pani znajdę wszystko!
– To proszę się postarać.
– Znam kogoś, kto zna Piotra z Krakowa, a on ma dobre kontakty z „wikingami” z Gdańska.
– Jak dobrze, że ja Pana ściągnęłam z Internetu.
– Musi pani mieć szybki komputer – ja jestem wielkim „plikiem” i mam dużo „kilo”. Proszę przelać internetowo określoną kwotę, a ja ją prześlę dostawcy.

Po cichu mam nadzieję, że coś mi tam z tego zostanie na moim internetowym koncie i dzięki temu zmniejszy się ta liczba pisana na czerwono (po co ja kupowałem „kolorowy” ekran?). Wyjaśniając, o co chodzi z tym „przekleństwem”, trzeba wiedzieć, że w danej kategorii kominka, np. „na bogato”, „na sielsko”, „na Alcatras”, „na akwarium”, jest jedna lub dwie IKONY, czyli kominek marzeń, tak sfotografowany, w takim świetle i w takim anturażu, że kobitki chcą, aby ich kominek był bardzo indywidualny, tylko ich… i żeby wyglądał dokładnie, jak na tym zdjęciu!

Jesienne manewry

Gdy pierwsze liście zaczęły żółknąć na działce za oknem sielskiego domku, mogłem przystąpić do wykonania zabudowy ciepłej wokół wkładu z „pszczelimi czułkami”. Nastrój miejsca i cisza spowodowała, że zacząłem rozmawiać „onlajn” z kamieniami. Były to ciche rozmowy, właściwie monologi…

– Chodź maleńki, tyle lat leżałeś bezimienny na polu, a teraz będą cię mieszczuchy podziwiać jako element naturalny.
Kamienie raczej zgłaszały akces milczący, chyba że były zbyt chropowate – wtedy z nimi nie rozmawiałem.

Współczesne media czyhały na każdym kroku. A to trzeba było „latać” po domku i okolicach, aby złapać zasięg, albo należało gwałtownie wycierać ręce, gdy zadzwoniło to „śliskie paskudztwo”. Gdy już zdążyłem zejść z „drabki”(poznaniak nie powie inaczej), to dowiadywałem się od miłej pani w słuchawce, że mogę swoje wolne 10 tys. dolarów wysłać na jej fundusz i ona mi je pomnoży. Kobieto! Gdybym miał taką kwotę…

Czasem zadzwonili koledzy:
– Gdzie jesteś?
– W Szelągówce.
– A gdzie to do ch…y jest?
– Nie wiesz? Między Pustnikiami a Zyndakami.
– ???

Do czasu aż kolega Michał Z. z Lublina powiedział: A, wiem… Robiłem tam kominek.

W sieci

W międzyczasie miałem następną internetową niespodziankę: kolega Piotr B. umieścił na fejsie fotkę roznegliżowanej panienki pomalowanej w cegiełki z dużą jaszczurką na plecach. Popatrzyłem i pomyślałem sobie: przecież ja też mogę mieć dużą jaszczurkę na plecach. A że akurat kominek był z cegiełek, wykonałem szybko autoportret i także wstawiłem na fejsa… Prawie nie ma różnicy, prawda?

Klient nasz Pan

Po wykonaniu obudowy przyszedł czas na pokrycie tejże, jak zwykle tynkiem do ciepłych zabudów. Pani inwestor po obejrzeniu moich dokonań na swoim mailu zapytała słodko:
– A czy można by go było wytynkować gliną, przecież to takie eko i przy tym modne, a i mężowi by się podobało. On zawsze marzył o glinianym kominku…
– Ależ oczywiście! – odpowiedziałem do słuchawki (kiedy ja się wreszcie oduczę przytakiwać inwestorom?).

Szkoła wieczorowa

Internet, rozliczne fora społecznościowe aż pękają od propozycji od 7- do 14-dniowych kursów tynków glinianych, ale ja nie mam tyle czasu, a poza tym mój kominek jest ciepły, a to trochę komplikuje sprawę. Gdzie szukać pomocy? Oczywiście u „Alkona Googla”. Podzwoniłem to tu, to tam, dowiedziałem się, że podobno „ najlepsza” glina do tynkowania kominków jest w Estonii, „najdelikatniejsze” maty pochodzą z Indii, a packi do rozcierania to już najlepiej kupować w Holandii (kawałek pleksi z uchwytem za 50 euro). Co to dla mnie… w dzisiejszych czasach! Liczne telekonferencje z moimi cechowymi braćmi spowodowały moje zainteresowanie historyczną gliną niemiecką, a że w końcu jestem na Mazurach, pomyślałem, czemu nie? Zaproponowałem kolegom przyjazd i małe szkolenie z tego tematu, ale wszyscy byli niebywale zajęci i zaproponowali, że chętnie obejrzą na YouTube filmik pt. „Jak sobie Waldek radzi z gliną”.

To już jest koniec

Jak tak dalej pójdzie, będziemy mieli tylko czas na wymianę myśli w internetowych chmurach. A jednak był ktoś „żywy”, zgłosił się tylko jeden młody człowiek z okolicy, który właśnie leci do pracy na Gotlandię (Szwecja). Nie brał udziału w warsztatach, ale za to przysłał fejsem, a jakże!, fotki z jakiegoś domu na Gotlandii, gdzie spotkał piec rodem od Kuzniecowa.

Dobrze, że buziak na zakończenie budowy od pani inwestor był prawdziwy.
– Ale jakby co, to panie Waldku, jesteśmy w kontakcie!

Tekst i zdjęcia: Waldemar Miłek
[email protected]